Witkacy – mężczyzna zdemaskowany.

Z nieśmiałością zajrzałam do alkowy Zakopiańskiego Demona za sprawą książki Małgorzaty Czyńskiej „Witkacy i kobiety. Harem metafizyczny” i nie żałuję. Bohater intrygujący i harem nietuzinkowy. Małgorzata Czyńska zbierając portrety malarskie, fotografie, fragmenty listów i wspomnień tworzy obyczajowy portret artystycznej bohemy początku XX wieku.

Pierwszy raz usłyszałam o Witkacym, gdy miałam sześć lat. Razem z klasą licealistów trafiłam do Teatru Wybrzeże na „Szewców” z Henrykiem Bistą w roli prokuratora Scurvego. Mama – nauczycielka w liceum – zabrała mnie na wycieczkę swojej wychowawczej klasy i zaliczyłam wszystkie atrakcje ze starszymi kolegami. Pamiętam ten spektakl doskonale, choć przecież nic z niego rozumieć nie miałam wówczas prawa. Przyjęłam go zatem jako czystą formę. Witkacy chyba byłby ze mnie dumny.

Gdy myślę o Stanisławie Ignacym Witkiewiczu od razu widzę epokę: przełom XIX i XX wieku, Młodą Polskę i 20. lecie; Kawiarnię pod Pikadorem i Skamandra, poetów, poetki, szampańskie zabawy w Małej Ziemiańskiej, ludzi budzących się do życia w obliczu zmieniającego się porządku świata (rewolucje, wojna, odzyskanie niepodległości), artystów, którzy eksperymentują z formą. Widzę polską stolicę kultury, która z biegiem lat, z biegiem dni z Krakowa przenosi się do Warszawy. Myślami pędzę do Zakopanego – szalonego i budzącego demony w najpospolitszych istotach (pamiętacie co się stało z młodą Anielą Dulską w serialu Andrzeja Wajdy „Z biegiem lat, z biegiem dni”?). Gdybym mogła przenieść się w czasie to chętnie do tego okresu. Spośród wspaniałych nazwisk Witkacy jawił mi się zawsze jako postać wyjątkowo ciekawa, wielowymiarowa i wszechstronnie utalentowana. Demoniczny, elokwentny, pomysłowy, dowcipny.  I do tego piękny mężczyzna. I pewnie nie jestem w tym odosobniona.

Zmierzenie się z biografią Stanisława Ignacego Witkiewicza to działanie karkołomne. Po pierwsze o Witkacym powiedziano i napisano dużo. Jest obiektem badań teatrologów, literaturoznawców, filozofów, krytyków sztuki. We wszystkich tych obszarach jego osobę i twórczość poddano analizie, której efektem są eseje, dysertacje czy rozprawy naukowe. Do kultowych lektur biograficznych należy „Mahatma Witkac” Joanny Siedleckiej – książka ukazująca Witkacego we wspomnieniu i anegdocie ludzi żyjących w jego czasach, z którymi autorka dla potrzeb książki rozmawiała. Od kilku lat regularnie ukazuje się czasopismo „Witkacy”, które „prezentuje dorobek interpretacyjny dotyczący twórczości Witkiewicza, jego środowiska i czasów w kulturze polskiej i światowej, a także wzbogaca postrzeganie jego dzieł i myśli, popularyzuje i rozwija dyskurs krytyczny”. * Cóż nowego można napisać?

Kluczem do biografii Witkacego nakreślonej przez Małgorzatę Czyńską są kobiety – już sam tytuł zapowiada pikantną historię obyczajową. Takie ujęcie zawsze rozbudza ciekawość, jednak często szczegóły z osobistego życia burzą mity. Mam w pamięci spór o książkę Artura Domosławskiego „Kapuściński non fiction” i dyskusję na temat granic intymności, szczególnie gdy dotyczy ona osób trzecich. Sprawa znalazła swój finał w sądzie, a książka trafiła do „aresztu” na długich siedem lat. I choć reporter – Kapuściński na tym nie stracił, to Kapuściński – człowiek, gdyby żył, pewnie nasłuchał by się moralitetów.

Znajdzie się pewnie też grono ludzi, którzy po lekturze książki pt: „Witkacy i kobiety. Harem metafizyczny” odsądzi od czci i wiary jej bohatera, że sybaryta, że lekkoduch, że zepsuty do szpiku. Czy to jednak nowość? Pewna pani na wystawie prac Witkacego (Muzeum Narodowe w Warszawie „Witkacy. Sejsmograf epoki przyspieszenia”) złapała mnie za łokieć z pytaniem czy mi się to podoba, bo jej sam Witkacy nie bardzo, narkoman przecież.

Stanisław Ignacy Witkiewicz jak magnes przyciągał kobiety, pragnąc jednocześnie poukładanego życia. Z kobietami robił co chciał. Choć liczył się ze zdaniem mamy. Kochał do szaleństwa i był kochany, łamał serca i sam serce złamane miewał. Przeżywał dramaty, z samobójstwem ukochanej włącznie. Wszystko to znalazło odzwierciedlenie w jego sztuce: dramatach, powieściach, a nade wszystko w malarstwie.
I o tym jest ta książka.

Czytając ją będziemy się zastanawiać: czy proces tworzenia i szczególna wrażliwość artysty są usprawiedliwieniem egocentrycznej postawy? A może to czasy sprzyjały swobodnemu stylowi życia? Finalnie Witkacy zawarł związek małżeński, jak się wydaje z rozsądku, ale wszystko wskazuje na to, że układ na jaki poszedł sprawdził się w jego życiu. Dziś powiedzielibyśmy, że żona była aniołem, bo romanse Stasia znosiła, choć jaką cenę za to zapłaciła ona sama tylko wie, o tym także jest w książce. Ale z drugiej strony Staś nikogo nie udawał i z niczym się nie ukrywał. Sam właściwie siebie demaskował. 

Autorka utkała tę opowieść z portretów malarskich oraz fotograficznych, uporządkowanych nazwiskami kolejnych kobiet życia Witkacego, używając prywatnej korespondencji. I tu kolejny dylemat, który pojawia się zawsze, gdy sięgamy po cudze listy. Czy fakt, że bohater był, dziś rzeklibyśmy: celebrytą, twórcą, którego mit trwa do dziś, stanowi usprawiedliwienie dla łamania tajemnicy korespondencji jego i kilkudziesięciu dam, bardziej lub mniej znanych. Czy uzupełnienie portretu artysta tego wymaga? Taka dyskusja toczyła się np. przy „Listach na wyczerpanym papierze”, będących świadectwem uczucia dwojga ludzi pióra – Agnieszki Osieckiej Jeremiego Przybory. Listy owe skreślone przez znane i lubiane osoby, same w sobie są literaturą. Ile czasu musi upłynąć, aby wyciągnięte na światło dzienne intymności nie raniły osób trzecich? Szukam odpowiedzi na to pytanie i mimo wątpliwości łapię się na chwyt i po ludzku wchodzę w ten intymny świat, czytając z dreszczykiem emocji.

Małgorzata Czyńska wielokrotnie udowodniła, że potrafi w wartościowy oraz ciekawy sposób opowiadać o twórcach i muzach, ukazując ich świat w anegdocie z historią sztuki w tle. Nakładem wydawnictwa Marginesy ukazały się „Kobiety z obrazów”. Autorka jest historyczką sztuki. Wcześniej pisała min.: o Mai Berezowskiej i przeprowadziła „wywiady rzeki” z Edwardem Dwurnikiem oraz Leonem Tarasewiczem. Fakt, że przy Witkacym autorka chowa się za wspomnieniami, w mojej ocenie, czyni tę opowieść wiarygodną. Sam fakt, że w czasach Witkacego pisanie listów było sztuką, autorzy pisali szczerze i przywiązywali wielką wagę do słowa, nadaje wartość tej lekturze. Kto dziś takie listy pisze …

Wiem, że w przypadku książek popularnych wydawcy mają dylemat dotyczący przypisów: czy umieszczone linearnie z treścią książki nie zniechęcą czytelnika, nie mającego nawyku do czytania pozycji naukowych. W „Haremie” przypisy są na końcu. Wierzę, jednak, że to nie przeszkodzi w lekturze czytelnikom, którzy lubią pogłębiać temat. 

Obyczaju Witkacego nie da się oderwać od jego twórczości. Dlatego warto sięgnąć po lekturę teraz, aby przeczytać równolegle oglądając wystawę w Muzeum Narodowym pt.: „Witkacy. Sejsmograf epoki przyspieszenia” (8.07 – 9.10.2022). Kuratorzy zgromadzili imponującą liczbę obrazów i fotografii – wśród nich portrety opisanych w „Haremie” dam. I choć, jak to w przypadku Witkacego, pozostaje niedosyt – dawno nie było okazji, aby obcować z artystą w intensywnym natężeniu. A warto. W mojej ocenie twórczość Witkacego najlepszy czas ma jeszcze przed sobą.

koniec sierpnia 2022, Miłka Skalska

*http://witkacy.eu/wp/redakcja-pisma-witkacy/

Małgorzata Czyńska: „Witkacy i kobiety. Harem metafizyczny”, Wydawnictwo Marginesy, 2022, ISBN: 978-83-67262-59-0