Z niewielką obawą postanowiłam wrócić do czasów szkolnych, usiąść w ławce i uczestniczyć w lekcjach chemii. Tym razem świadomiej i z odpowiednim zaangażowaniem wsłuchałam się w głos dobiegający spod tablicy.
Bonnie Garmus zdecydowanie zaskoczyła mnie swoim debiutem. Po okładce i zapowiedziach oczekiwałam lekkiej, niezobowiązującej historii, z którą można spędzić długi jesienny wieczór. Tymczasem trafiłam do świata inteligentnej kobiety, o której z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że wyprzedzała ona swoje czasy. Jej historia uwiodła mnie od pierwszych stron swoim wysublimowanym smakiem. W założeniu cukierkowa, a skrywała intrygujące słodko-gorzkie wnętrze.
Przenieśmy się na chwilę do połowy lat 50. Równouprawnienie właściwie nie istnieje, a każdej kobiecie o nieco większych aspiracjach męski system skutecznie podcina skrzydła. Blokuje pomysły, nakłada ograniczenia. W takich okolicznościach musi się odnaleźć główna bohaterka “Lekcji chemii” Elizabeth Zott. Niesamowicie ambitna o jasno wyklarowanych oraz mocno kontrowersyjnych jak na tamte czasy – poglądach. Życie już od dziecięcych lat jej nie oszczędza. W momencie, gdy ona chce się dalej uczyć i wspinać po szczeblach naukowej kariery, środowisko mówi jej: “Nie możesz, jesteś przecież kobietą!”. Gdy marzy jej się odpowiednie wyposażenie laboratorium, w odpowiedzi otrzymuje wywód o tym, że w jej wieku kobiety spędzają czas w domu, z dziećmi. I nawet jeśli czasami po nocach płacze, to z każdym kolejnym dniem znajduje w sobie siłę, by stawiać czoła przeciwnościom losu. Pewnego dnia zupełnie niespodziewanie na jej drodze, w niekoniecznie przyjemnych okolicznościach, staje wybitny badacz. Introwertyczna, nieco wyidealizowana postać ówczesnego świata nauki. Czy ukierunkowani na rozwijanie swoich pasji ludzie, są w stanie stworzyć stabilny i szczęśliwy związek?!
Życie bywa mocno nieprzewidywalne i właśnie w tym tkwi jego urok. Czasami zmiany okupione są morzem łez, ale przecież po każdej burzy w końcu na niebie pojawia się słońce. W życiu Elizabeth także nie brakowało kolejnych sztormów, ale ona gdzieś na horyzoncie zawsze wypatrywała tęczy… Bo przecież, jak mawiał jej ukochany Calvin: “każdy dzień jest… nowy!”
Nie dziwi mnie tak pozytywny odbiór “Lekcji chemii” wśród czytelników. Ta historia jest jak aromatyczne domowe ciasto, za którym w powietrzu roznosi się sentymentalna woń. Jedyna obawa, jaka zachodzi w związku z jego konsumpcją, to strach o to, że w końcu zostanie całkowicie zjedzone.
“Lekcje chemii” są ważne, bo chociaż ich akcja toczy się w czasach, które większości odbiorców znane są wyłącznie z opowieści – to jest to jednak pozycja ponadczasowa. Świat idzie do przodu, zachodzą znaczące zmiany, ale wciąż według niektórych kobietom “nie wypada/nie mogą”. Z jednej strony powieść Bonnie Garmus była dla mnie wyjątkową odskocznią, z drugiej nader mocno i często utożsamiałam się z przeżyciami Zott. Myślałam o tym, jak wiele kobiet w swoim życiu słyszało wyćwiczone: “powinnaś” lub “nie wypada”.
Niebanalna fabuła to wyróżnik “Lekcji chemii”. Historia stworzona przez Bonnie Garmus jest idealnym przykładem tego, że niekiedy życiowe dramaty są jednocześnie zapowiedzią czegoś nowego – dobrego. Pozycja traktuje o poważnych zagadnieniach, ale nie brak w niej trafnych, a jednocześnie zabawnych komentarzy. Gdybym miała podsumować jednym zdaniem, o czym traktuje ten tytuł, bez chwili zawahania powiedziałabym, że jest to powieść o walce o swoje marzenia.
zrecenzowała Mariola Mazur, Książkosztuka
„Lekcje chemii”, Bonnie Garmus, Wydawnictwo Marginesy, 2022, ISBN: 9788367262811