Każdy pewnie kiedyś słyszał słowo „świdermajer”, ale nie do końca wiedział „z czym się to je”. To po lekturze książki „Świdermajerowie” Katarzyny Chudyńskiej-Szuchnik już będzie wiedział. Jest to książka, która w niezwykle ciekawy i przystępny sposób odkrywa historię podwarszawskiego letniska położonego nad Świdrem. I zarazem kolejna ważna pozycja pomagająca zachować tożsamość historyczną i kulturową jego mieszkańców.

 Początek letnisku dało założenie pod koniec XIX wieku zakładu przyrodoleczniczego, w którym stosowano „hydropatię, kąpiele słoneczne i… jarstwo”. Co prawda pacjenci jeszcze mało słyszeli o tych ideach leczniczych, jednak założyciel uzdrowiska Konstanty Moes-Oskragiełło, tłumaczył, że są one „religią przyszłości”.

 Następnie, doceniając walory klimatyczne podwarszawskich leśnych miejscowości, warszawscy przedsiębiorcy zaczęli masowo budować domy i pensjonaty wzdłuż linii kolei żelaznej Warszawa-Otwock. Określenie „świdermajer” dla tych domów, ze względu na ich charakterystyczny wygląd wymyślił Konstanty Ildefons Gałczyński.

 „Świdermajery” to bowiem „domy torty wznoszone przez indywidualnych inwestorów w leśnych miejscowościach na trasie Warszawa–Otwock od lat osiemdziesiątych XIX wieku do lat trzydziestych XX wieku”. Książka K. Chudyńskiej-Szuchnik jest próbą zachowania pamięci o architekturze, ale też o życiu lat 20 i 30 XX wieku, czasach okupacji i latach powojennych w podwarszawskich miejscowościach letniskowych. Jest to zadanie nie tylko ważne z puntu widzenia historycznego, ale i karkołomne. Domy drewniaki giną bowiem dosłownie na oczach autorki.

 Dużo z nich zniknęło w czasach powojennych, kiedy to forma w sztuce czy architekturze nie była poważana, a strojność „świdermajerów” kłuła w oczy i kojarzyła się ze zbędną  fanaberią „jako relikt mieszczaństwa i dowód prosperity warszawskich przedsiębiorców”. Dziś już ten synonim nadświderskiej odmiany architektury letniskowej funkcjonuje niemal jak marka. Daje to szansę na zachowanie części domów, znajdujących się w rękach  prywatnych właścicieli.

 K. Chudyńska-Szuchnik przeprowadza przez rodzaje domów drewnianych, od chalet swiss, przez domy torty, domy drewniane otynkowane, domy duchy, po współczesne domy klony, opowiada o inwestorach, projektantach i budowniczych, snuje historie mieszkańców, stałych i tymczasowych. Oprowadza nas uliczkami kolejnych miejscowości, pokazując, że trzeba dobrze patrzeć pod nogi, by nie potknąć się o pozostałości dawnego życia.

 W książce dostajemy prosty przepis na te drewniane torty à la swiss chalet, których budowa jest „precyzyjna niczym pieczenie biszkoptu i przygotowanie z niego tortu – nie dopilnujesz szczegółów – nie wyjdzie. (…) Aby się udał, potrzebne są dobrej jakości składniki, odpowiednie proporcje, kilka przełożonych warstw. Żeby stał się zachwycającym cukierniczym cackiem, ważne jest wykończenie, przecież torty jada się również oczami. (…) Wisienką na torcie jest weranda. To w zasadzie tylko przybudówka na słupach, jednak podnosi atrakcyjność choćby najtańszego domu. (…) To element, przy którym rzemieślnik musi się najwięcej napracować. Mularz wykona podmurówkę, cieśle w jeden dzień postawią jej prostą konstrukcję i ułożą podłogę z desek, a potem zostają najważniejsze detale – rozrzeźbione balustrady, choćby z prostą wycinanką jak z talii kart – pik, kier, trefl, karo, albo listwy delikatnie toczonych tralek. Nad nimi łukowate arkadki i roślinne dekoracje pod obramowaniem trójkątnego szczytu. Wszystko to nieco cofnięte, ponacinane, aby pozwolić promieniom słonecznym na grę niczym w teatrze cieni”. Ot, i cała tajemnica.

 Zakochałam się w tych drewniakach na odległość. W wyobraźni spacerowałam z autorką po tych ostańcach, potykałam o wystające omszałe resztki schodów i balustrad, podziwiałam zdobienia na werandach, kręciłam się po ułożonych w amfiladzie pomieszczeniach, zachwycając się ich symetrycznym układem, wdychając zapach drewna i historii. Jednak spacer pokazał też ich mniej atrakcyjne strony.

 Z żalem czytałam, że zachowało się już stosunkowo niewiele dawnych, oryginalnych budynków, a i tak większość jest w złym stanie. Część została opuszczona i niszczeje. Część została rozebrana. Jeszcze inne zostały przebudowane i adaptowane na potrzeby mieszkańców. Wszystkie łączy jedno – dla ich zachowania potrzeba dużych nakładów finansowych. Duża część znajduje się w zasobach miejskich i te mają znikome szanse na przetrwanie. Z braku finansów zwykle przeprowadzane są w nich jedynie remonty doraźne. Z jeszcze większym smutkiem czytałam, że w wielu takich domach ludzie nadal mieszkają w lokalach, które nie spełniają dzisiejszych wymagań metrażowych, przeciwpożarowych, sanitarnych i nawet toaletę mają na zewnątrz.

 Wstyd się przyznać, ale mimo że mieszkam niemal po sąsiedzku, bardzo słabo znam te tereny. Od dawna chciałam się wybrać, żeby poszwendać się i pooglądać z bliska sławne „świdermajery”. Teraz już nie mam wymówki. Uzbrojona w wiedzę i mapę z zaznaczonymi na niej miejscami i trasami, opisanymi przez autorkę (czytanie książek z mapą, już mi weszło w krew) zamierzam pierwszy wolny czas spędzić na wędrówkach szlakiem drewniaków projektantów Jakóba Dietricha, Jana Świecha, Izaaka (Leszka) Wölflinga i Stanisława Russka, odszukać charakterystyczne dla każdego z nich rodzajów połączeń desek pionowych z poziomymi, różnych wzorów w szczytach, pod dachami, czy fantazyjnych zdobień okien i werand, lub ich braku. I chyba muszę się pospieszyć, skoro, jak twierdzi Bartłomiej Kozłowski, pełniący obowiązki dyrektora ZGM, za 2-3 lata w samym Otwocku większość z nich ma zniknąć. Jestem przekonana, że będzie to niepowetowaną stratą dla kultury, historii i tożsamości Otwocka. I nie tylko.

 Na początku lat 80-tych XX wieku moi rodzice szukali domu. Jedną z opcji był stary drewniany, ciemnobrązowy dom z werandą w pięknym dużym ogrodzie w Radości. Nie wiem, dlaczego transakcja nie doszła do skutku. Ale czytając książkę, zastanawiałam się, jak wyglądałoby moje życie, gdybyśmy jednak w nim zamieszkali. Czy polubiłabym to miejsce, tak, jak mi się wydaje?

 Książka jest wciągająca, ciekawie napisana, zawiera dużą porcję wiedzy uzupełnioną takąż bibliografią. Wisienkę na torcie stanowią fotografie Filipa Springera. Mam tylko e-booka, ale wyobrażam sobie również tę piękną szatę graficzną książki.

Recenzję przygotowała Magdalena Skrzyńska

Katarzyna Chudyńska-Szuchnik: Świdermajerowie, Wydawnictwo Dowody, 2023, ISBN: 978-83-66778-42-9