Z Wisławą Szymborską spotkali się pierwszy raz tuż po wojnie. Nic z tego wówczas nie wynikło, ale już wtedy Szymborska zwróciła uwagę na tego wysokiego, pięknego mężczyznę. Kiedy spotkali się ponownie pod koniec lat 60., połączył ich już wzajemny zachwyt.

Krzysia Kowalczyk – Autorzy Książek w Obiektywie – w rozmowie z Justyną Sobolewską, autorką książki ”Miron, Ilia, Kornel. Opowieść biograficzna o Kornelu Filipowiczu” wyd. Iskry.

W 2017 roku przygotowała Pani antologię opowiadań Kornela Filipowicza pt. „Moja kochana, dumna prowincja”. W październiku tego roku ukazała się Pani najnowsza książka – „Miron, Ilia, Kornel. Opowieść biograficzna o Kornelu Filipowiczu”. Z czego wynika Pani zainteresowanie Kornelem Filipowiczem i jego twórczością?

Kornel Filipowicz od lat był moim ulubionym pisarzem. Pamiętam, że kiedy byłam nastolatką, tata przeczytał mi pewne opowiadanie. Była to opowieść o nieśmiałej dziewczynie i niedzielnej wycieczce, podczas której spędziła ona cały dzień z ludźmi, których bardzo chciała poznać, ale nie udało się, bo była zbyt nieśmiała. Wówczas nie wiedziałam, że jest to opowiadanie Kornela Filipowicza. Dopiero po latach usłyszałam je w wykonaniu Jerzego Radziwiłowicza i skojarzyłam, że to jest przecież to opowiadanie, które czytał mi tata. Na studiach pamiętam zanudziłam Tadeusza Komendanta analizą jednego z opowiadań Kornela Filipowicza, w którym nic się nie działo. Na tym jednak właśnie polega tajemnica tego pisarza, że pozornie w jego opowiadaniach mało się dzieje, a jednocześnie jest tam bardzo dużo warstw. Na przestrzeni lat wracałam do Filipowicza wielokrotnie i zawsze miałam poczucie, że nie jest on znany tak, jak na to zasługuje, i że są osoby, które nigdy o nim nie słyszały. Kiedy w 2016 roku ukazała się korespondencja Kornela Filipowicza z Wisławą Szymborską, wówczas wiele osób uświadomiło sobie, że rzeczywiście był taki pisarz, i że był on partnerem Szymborskiej. Przez wielu traktowany był jako dodatek do „naszej noblistki”. To wszystko zachęciło mnie do pisania o nim.

Biografia zawiera imponującą liczbę dokumentów, notatek i listów. Jak Pani dotarła do tej skarbnicy wiedzy o pisarzu?

Spuścizna po pisarzu jest rozproszona. Praca przy biografii to w rzeczywistości archiwa, biblioteki, korespondencje rozsiane po różnych miejscach np. korespondencja z Różewiczem znajduje się w Ossolineum we Wrocławiu. Uniwersytet Jagielloński ma tam swój dział rękopisów i tam Wisława Szymborska oraz rodzina przekazały notatki i listy Filipowicza. Część dokumentów zachowała sobie jego rodzina np. choćby te najbardziej prywatne listy, pisane przez Filipowicza do Marii Jaremy, czy do Marii Próchnickiej. To była praca polegająca na szperaniu w rozmaitych dokumentach, przedzieraniu się przez prywatne zapiski, aż do kompletnego zmęczenia oczu, bólu głowy, poczucia, że już się nic nie rozumie. Wielkim wyzwaniem było pismo ręczne. Dlatego bardzo doceniłam ładne i równe, łatwe do odczytania pismo Tadeusza Różewicza i Juliana Przybosia. Z kolei Maria Jaremianka miała pismo koszmarne – rozchwiane i nieczytelne.

Książkę rozpoczyna Pani opowieścią o pewnej zaginionej walizce z listami i innymi dokumentami należącymi do pisarza. Czy odnalezienie tych dokumentów pomogło Pani lepiej poznać Kornela Filipowicza?

Po śmierci pisarza mieszkanie przy ul. Lea w Krakowie było likwidowane i rodzina zabrała stamtąd wszystkie rzeczy. Zawsze słyszałam, że były jakieś dokumenty, które powinny znajdować się w pewnej pięknej, skórzanej, zaginionej walizce. Właściwie napisałam tę książkę, cały czas słuchając o tajemniczej walizce, którą nie wiadomo kto i gdzie zabrał, i nagle prawnuk Kornela Filipowicza odnalazł walizkę z listami i notatkami. Nie była to, co prawda ta piękna, stara walizka, ale jakaś inna, całkiem zwyczajna. Ale zawartość była ta sama. Byłam ciekawa, czy ta walizka zmieni mi obraz pisarza. Okazało się, że owszem, było tam sporo materiału, ale nie zmieniła o nim zdania. Pewne rzeczy się za to wyjaśniły np. powód, dla którego najprawdopodobniej Maria Jarema zrezygnowała z nazwiska Filipowicz i wróciła do swojego panieńskiego. Okazało się, że Kornel Filipowicz miał w tym czasie romans z inną kobietą. Dokumenty z walizki były rodzajem prezentu od losu, kiedy akurat utknęłam w pracy i nie szło mi pisanie.

Opowiadania Filipowicza osadzone są w głównym nurcie polskiej historii, dziejącej się pomiędzy 1918 a 1989 rokiem. Czy można wskazać jakiś szczególny okres w historii kraju, który wpłynął najbardziej na jego twórczość?

W zasadzie wszystkie ważne momenty i wydarzenia dziejące się w kraju wpływały na jego widzenie świata i na jego pisanie. Świadomość Kornela Filipowicza kształtowała się już w Cieszynie, gdzie spędził dzieciństwo. Wyobrażał sobie, że Polska może być właśnie taka jak Cieszyn tzn. wielonarodowa i wieloetniczna, gdzie różni ludzie żyją razem. Filipowicz od początku był bardzo zaangażowany lewicowo. Wierzył, że Polskę można unowocześnić, zmodernizować, że da się zwalczyć biedę i nierówności społeczne. W latach 30., zaangażował się w ruch antyfaszystowski. Wojna zmieniła jego widzenie człowieka i to ona ukształtowała go jako pisarza. Wojnę zresztą opisywał przez całe swoje życie. Wracała do niego nawet w snach. Po wojnie pozostał na uboczu życia politycznego, nie zapisał się do partii, bo uważał też, że to, co się dzieje w kraju, jest zdradą jego lewicowych ideałów. Kiedy tylko zaczęła formować się opozycja, zaangażował się, był pisarzem , który, gdy była potrzeba wstał od biurka i zaczął działać. W latach 80. wrócił do pisania poezji, traktował ją jak broń szybkiego reagowania. Jego wiersze z tego czasu są ostrzeżeniami i dzisiaj są bardzo aktualne.

Za każdym razem kiedy czytam jeden z jego wierszy – „Niewola” to mam wrażenie, że został napisany wczoraj. Czy Filipowicz to twórca ponadczasowy?

Tak, Kornel Filipowicz pokazuje, że pewne rzeczy trwają i że wchodzimy ciągle w te same koleiny. Z drugiej strony jest w nim coś wizjonerskiego, co pojawia się w różnych opowiadaniach.

W swoich wierszach, pisanych w latach 80., przestrzegał i zwracał uwagę na to, że nawet jeśli uda nam się odzyskać wolność, to za chwilę możemy to znowu stracić, ponieważ w historii pewne mechanizmy są powtarzalne. W jednym z wierszy opisał poetę, który chwalił Stalina, ale spóźnił się, bo Stalin umarł. Pomyślał jednak, że pochwalny wiersz przyda się dla kolejnego dyktatora w przyszłości. W wierszach Filipowicza bardzo odbija się czas, ale jednocześnie stają się one uniwersalne. Najlepszym na to przykładem jest fakt, że krążą w internecie od 2015 roku, nawiązując do różnych aktualnych wydarzeń politycznych dziejących się w naszym kraju.

W „Pamiętniku antybohatera” Filipowicz stworzył typ postaci, która w dzisiejszym świecie ma się bardzo dobrze. Uznałam, że warto tę mikropowieść wznowić. Antybohater zastanawia się, po co mu bohaterstwo. Uważa, że jest ono nieestetyczne. Najważniejsze dla niego jest własne przeżycie w czasie okupacji. Ten tekst miał sporo krytycznych recenzji, kiedy ukazał się po raz pierwszy, to czytelnicy nie rozumieli, dlaczego Filipowicz opisuje kolaboranta i konformistę. W dzisiejszych czasach, kiedy łatwo zdobyć poklask kontrowersyjnymi wypowiedziami, taki antybohater zebrałby sporo „lajków”.

Co można powiedzieć o warsztacie Kornela Filipowicza? Jak jego sposób pisania zmieniał się na przestrzeni czasu?

Kornel Filipowicz bardzo pracował nad warsztatem i raczej był niezadowolony z efektów. Był krytyczny wobec swojej pracy. Najpierw pisał ręcznie, potem na maszynie, nieustannie poprawiał i szukał odpowiedniej formy, aby opowiedzieć daną historię. Co prawda debiutował przed wojną, ale wojna bardzo go zmieniła i wręcz stworzyła jako pisarza. To bardzo wyraźnie widać w jego twórczości. Przed wojną Filipowicz pisał opowiadania zaangażowane, obrazki z życia biedoty i robotników. Po wojnie powstały pierwsze wojenne i obozowe opowiadania. Obraz stworzony w jego opowiadaniach jest bardzo realistyczny. Pokazywał postawy i zachowania człowieka w warunkach ekstremalnych. O ile przed wojną bardziej interesowało go społeczeństwo i zmiany społeczne, tak już po wojnie interesował go głównie słaby i zniszczony człowiek. Jednostka, która przeszła piekło, która doznała tego, czego on sam doznał, będąc w obozie. Wojna zmieniła jego widzenie człowieka i świata.

Pozostańmy jeszcze przez chwilę przy jego warsztacie pisarskim. Czy twórczość Kornela Filipowicza charakteryzuje się jakimś specyficznym sposobem pisania? Sposobem, w którym szczególnie wyraża się to jego zainteresowanie drugim człowiekiem?

Filipowicz uważał, że natura ludzka nie jest poznawalna, ale należy przynajmniej próbować ją poznać. Potrafił opisywać różne, trudne do uchwycenia i bardzo dyskretne ludzkie przeżycia. Jego stosunek do emocji był bardzo ambiwalentny. Sam był bardzo powściągliwy. Jego proza też taka była. Uważał, że o rzeczach najbardziej gorących i przejmujących trzeba pisać najchłodniej, bo łatwo wpaść w przesadę, kicz i szantaż emocjonalny. Pisał o rzeczach strasznych, choćby opowiadanie o Jonaszu Sternie idącym na egzekucję. Innym przykładem jest opowiadanie kryminalne o zaginionej dziewczynce – „Świadek, który nie umiał mówić”. Jest w tym opowiadaniu ogromne napięcie, ale historia została opowiedziana na chłodno i bez emocji. Filipowicz tylko raz w życiu przekroczył wszystkie granice swojego warsztatu i w sposób emocjonalny napisał opowiadanie „Fizjologia”. Bardzo świadomie, ten jeden raz, przekroczył wszystkie reguły swojego warsztatu po to, żeby przywołać zmarłą. To jest jeden z jego ważniejszych i bardziej eksperymentalnych utworów.

W Pani książce, poza wnikliwą analizą twórczości Filipowicza, znajdujemy również wątki z jego życia prywatnego. Dowiadujemy się na przykład, że jego wielką pasją było wędkarstwo. Jakie znaczenie w jego życiu odgrywały pasje?

Ryby pełniły u Filipowicza różne funkcje. Wędkarstwo było dla niego czynnością ratującą życie. Pierwszą rzeczą, którą zrobił po wyjściu z obozu, gdy już mógł stanąć na nogach po straszliwym zdewastowaniu przez choroby, był wyjazd z Jonaszem Sternem nad Nidę na ryby. Najważniejszą częścią roku dla Filipowicza był okres od maja do września, czyli czas, kiedy jeździł na kajaki. Te wyprawy przygotowywał przez cały rok. W swoich kalendarzach, które miałam okazję oglądać, te miesiące miał pozaznaczane licznymi rysunkami ryb, wyznaczonymi trasami i planami. Wszystko miał drobiazgowo zaplanowane. Sezon na ryby to było sedno roku. Potem liczył, ile udało mu się złowić. W pozostałych miesiącach życie wyglądało o wiele mniej ciekawie. Łowienie ryb było też powiązane z procesem przekształcania rzeczywistości w literaturę. Potrzebował tego siedzenia i patrzenia na krajobraz. Ryby i kajaki były też „odrabianiem młodości”, którą pokolenie Filipowicza straciło z powodu wojny. W czasach stalinowskich często nie mieli pracy. Ich książki były zatrzymywane przez cenzurę, więc co mieli robić? W zasadzie można wtedy było tłumaczyć literaturę czy pisać „do szuflady” lub jeździć na ryby.

Kornel Filipowicz czerpał też przyjemność z gotowania. Bardzo lubił oprawiać i przyrządzać ryby. Sam gotował. To było jego kolejne hobby. W zasadzie potrafił wszystko zrobić sam, np. nóż, którym oprawiał ryby, łódkę, wędkę. Był typem mężczyzny, który potrafi przeżyć w trudnych warunkach i jeszcze nakarmić innych. Dla niego było to bardzo ważne, związane oczywiście z pobytem w obozie, z doświadczeniem głodu, ale też z chorobą i śmiercią Marii Jaremy. W wielu listach, pisanych do różnych osób, widać, że lubił dokarmiać – pisał np. że ugotował dla kogoś gulasz lub, że zrobił dobrą cielęcinę. Myślę, że to był też element czaru, który działał na wiele kobiet.

Kornel Filipowicz miał bardzo duże powodzenie wśród kobiet. Miał też dwie, wielkie, spełnione miłości – Marię Jaremiankę i Wisławę Szymborską. Oba te związki były niezwykle silne i twórcze, chociaż bardzo różne. Czy sądzi Pani, że Filipowicz mógł kochać tylko niezależne kobiety o artystycznych duszach?

Zachowały się całe stosy listów świadczących o tym, że kobiety o niego zabiegały. Z jednej strony nie mówił za dużo, był raczej milkliwy, ale z drugiej strony był kimś, na kim można było polegać i kto nie zawodził. Chociaż kobiety często w tych listach miały do niego pretensje o to, że nie poświęcał im tyle uwagi, ile by chciały. Z Wisławą Szymborską spotkali się pierwszy raz tuż po wojnie. Nic z tego wówczas nie wynikło, ale już wtedy Szymborska zwróciła uwagę na tego wysokiego, pięknego mężczyznę. Kiedy spotkali się ponownie pod koniec lat 60., połączył ich już wzajemny zachwyt.

Oba związki Filipowicza, zarówno z Marią Jaremianką, jak i z Wisławą Szymborską, były absolutnie równorzędne. Kornel Filipowicz szukał takich partnerek, z którymi miał intelektualne i emocjonalne porozumienie, z którymi mógł rozmawiać o sprawach dla niego najważniejszych, czyli o twórczości, o przetwarzaniu rzeczywistości na sztukę. Potrzebował takiego kontaktu z kimś, kto jest podobnie twórczy jak on. Maria Jaremianka kiedyś mu nawet powiedziała, że jeżeli szuka typowej żony to ona się do tego nie nadaje, gdyż dla niej zawsze najważniejsza będzie sztuka. Podobnie z Szymborską tworzyli rodzaj partnerskiego związku, w którym każde zajmowało się swoją twórczością i jednocześnie łączyło ich głębokie porozumienie.

Związek Filipowicza z Szymborską był wielką miłością i wzajemną inspiracją a jednak, w przeciwieństwie do Marii Jaremianki, Szymborska nigdy nie była obecna w jego literaturze. Dlaczego?

Wynika to przede wszystkim z utraty Marii Jaremy, z jej dramatycznej śmierci. Literatura, z samej swojej istoty służy do przywoływania zmarłych i tego, co utracone. Ich związek był bardzo burzliwy. Były w nim odejścia, powroty i wielkie emocje. Jaremianka zmarła tragicznie w 1958 roku. Kilka miesięcy później zmarła też jej siostra bliźniaczka. Filipowicz uczestniczył w ich odchodzeniu i bardzo te obie śmierci przeżył. W listach do swojej drugiej żony, Marii Próchnickiej pisał, że jest wypalony, niezdolny do żadnych uczuć. Nie ma więc nic dziwnego w tym, że w literaturze Filipowicza jest bardzo dużo Marii Jaremianki. Kilkakrotnie Jaremianka powraca w opowiadaniach. W tym przywoływaniu Marii z zaświatów jest coś z pierwotnej funkcji literatury, która ma ożywiać zmarłych, jak u Mickiewicza. Nie opisywał Wisławy Szymborskiej, bo była obok cały czas.

Jakim ojcem był Kornel Filipowicz?

Kiedyś na spotkaniu dotyczącym antologii opowiadań zapytałam jego młodszego syna, jakim ojcem był Kornel Filipowicz. Odpowiedział mi „Moje milczenie będzie najlepszą odpowiedzią”. Faktem jest, że Kornel Filipowicz był ojcem nieobecnym. Trochę to wynikało z czasów i z kłopotów lokalowych, ale też wielu artystów skupiało się po prostu na swojej twórczości i dziećmi zajmowały się rodziny, dalsze babcie, ciocie itd. Starszy syn mieszkał z rodziną Jaremów, a ojciec był wzywany wtedy, kiedy syn coś spsocił i trzeba była „dać mu w skórę’’. Tak mniej więcej wyglądał jego kontakt z ojcem. Z kolei młodszy syn, który żył w innym mieście, czuł się oddzielony od ojca. Filipowicz oczywiście chciał wpływać na jego wychowanie, interesował się nim, ale nie było go zbyt dużo w życiu syna. Poza tym pisarz oddzielił od siebie te dwie rodziny tzn. rodzinę łódzką i rodzinę krakowską. Sam bardziej był związany ze swoją rodziną przyjaciół i artystów niż ze swoimi prawdziwymi rodzinami i ze swoimi dziećmi. Mimo tego, że nie był ciepłym, opiekuńczym ojcem to tworzył świetne postaci dzieci w literaturze, ale nie własnych.

Jaki utwór Filipowicza wskazałaby Pani jako ten, który w szczególny sposób odzwierciedla dzisiejsze czasy?

Dobrze dziś przeczytać „Romans prowincjonalny”. Ostatnio, gdy zaczęły się strajki kobiet, pomyślałam sobie, że przecież Kornel Filipowicz już opisał ten problem w opowiadaniu o dziewczynie z prowincji, z małego miasteczka, w którym wszyscy wszystko o sobie wiedzą, w którym pleban z lekarzem zaglądają wszystkim do łóżek, a ludzie przy kawce obmawiają siebie nawzajem. Na tej właśnie prowincji żyje pewna dziewczyna, która chce coś przeżyć i przydarza jej się romans. Dziewczyna chce przerwać ciążę, ale w tym miasteczku jest to niemożliwe. Mieszkający tam lekarz tego nie zrobi. Filipowicz świetnie oddał świadomość tej dziewczyny, która dokładnie wie czego chce, w jakim świecie żyje i co jest dla niej ważne. Chce podejmować świadome decyzje, ale niestety żyje w świecie, gdzie to inni chcą za nią decydować i gdzie najważniejsze są konwenanse. „Romans prowincjonalny” okazuje się znakomitym i bardzo aktualnym opowiadaniem na obecne czasy. Widać też, jak dobrze Kornel Filipowicz potrafił opisywać kobiety.

Justyna Sobolewska – dziennikarka, pisarka i krytyczka literacka. Jest współautorką książki „Jestem mamą” (2004) i autorką zbioru esejów „Książka o czytaniu” (2012). Autorka wyboru opowiadań Kornela Filipowicza „Moja kochana, dumna prowincja” (2017). 22 października 2020 roku nakładem wydawnictwa Iskry ukazała się jej najnowsza książka pt. „Miron, Ilia, Kornel. Opowieść biograficzna o Kornelu Filipowiczu”