„DZIEŃ PIERWSZY” autor Kristof Zorde

Poznajemy go znienacka. Bez wstępu i ceregieli oznajmia: oto ja. Plecak na plecach, aparat fotograficzny i ląduję w Izraelu. To powinno pomóc w leczeniu złamanego serca. Zaczynam podróż, zaczynam coś nowego. W przebiegu całej książki, narrator (choć pierwszoosobowy) nie wysuwa się na pierwszy plan, jest raczej uważnym obserwatorem. Informacje o sobie wtrąca „niechcący’, między wierszami i tylko z tego możemy budować jego portret.

Na początku jest prawie jak w Kopenhadze, z której „uciekł”: plakaty obwieszczają te same premiery kinowe, rytm i kurz miasta niczym się nie różnią, ale im dalej od wielkomiejskiego hałasu, tym robi się bardziej egzotycznie, spokojnie i dziwnie. Metafizyczne spotkanie z biało-czarnym koniem jest wstępem do szeregu zdarzeń i znaczeń pojawiających się w zaplanowanej wędrówce.

Ważni są ludzie.

Najwyraźniej opisaną osobą jest siostra młodego bohatera – Hadassa, której poświęcone jest drugie opowiadanie i zadedykowana cała książka. Zalewie kilka stron pozwala na poznanie jej naznaczonego wojnami życia; od narodzin, poprzez służbę wojskową, po małżeństwo z  towarzyszem broni. Widzę to jako pewnego rodzaju hołd i czuły portret bliskiej osoby.

Są też: Yael – towarzyszka przygód, starszy Polak poznany w kibucu – jak można się doczytać między wierszami – wygnany z kraju przez antysemicką nagonkę w 1968 roku, następnie –  zmęczony i sugestywnie opisany żołnierz napotkany w autobusie, psycholożka Helen, rudowłosa Irlandka Miriam, i wreszcie Alma – wzbudzająca wielką namiętność, przez którą (jak pisze narrator), „powoli dochodzę do stanu, gdy miałbym ochotę złożyć swój los w jej ręce”. Wszyscy oni, czegoś Gustava (gdzieś, przypadkiem poznajemy jego imię!) uczą lub prowokują do refleksji i wspomnień. Żadna z tych osób nie pojawia się przypadkowo. Każda jest „po coś”. Każda, a było ich wiele. Wszystkich tu wymienić nie mogę.

Ważne są miejsca.

Razem z Gustavem odbywamy podróż śladami miejsc biblijnych, jak np.: jezioro Genezaret, lub legendarne miejsce, gdzie miał znajdować się rajski ogród, Góra Oliwna… Te okoliczności skłaniają go do przemyśleń, przywoływania przypowieści i biblijnych historii, pozwalają wzbić się ponad ziemskie troski i łagodzą ból złamanego serca.

Piękne plaże, rozbuchane zielenią ogrody, miasta i miasteczka, spontaniczne lekcje tańca, zabawy i dyskusje z napotkanymi ludźmi. Kibuc z jego tak odmiennymi od europejskich, wspólnotowymi zasadami i obowiązkami. Poczucie sensu odnalezione w fizycznej pracy i wędrówce.  Mozaika epizodów, miks ludzkich historii i osobowości. Wszystko to, nieco niedopowiedziane, delikatne, pozostawia czytelnikowi przestrzeń do własnych rozważań i interpretacji.

Czas akcji opowiadań, chociaż w pewnym momencie dokładnie określony (lata 70-te XX wieku), nie ma tak naprawdę większego znaczenia. Bo to przede wszystkim, w moim przekonaniu, opowieść o poszukiwaniu siebie, równowagi życiowej, doceniania zwykłych chwil i zdarzeń oraz czerpania z życia tego, co najlepsze. W tym wymiarze to lektura ponadczasowa. Enigmatyczna podróż, mająca w sobie coś z „Buszującego w zbożu” (J.D. Salingera) i nastroju impresjonistycznych obrazów.

Kasia Daniluk

Kristof Zorde: „Dzień pierwszy”, Czuły Barbarzyńca Press 2022, ISBN 9788396424051